środa, 13 lutego 2013

 Rozdział 10


 Obudziłem się w szpitalu. Całe ręce miałem podłączone do przeróżnej i irytującej aparatury. Chwilę potrwało zanim doszło do mnie dlaczego tu jestem. Moje ciało było pokryte opatrunkami, bandażami. Z ulgą przyjąłem, że brak gipsu, ale po całych sinych żebrach [byłem przykryty tylko do pasa] podejrzewałem, że są połamane. Bolało, ale zdecydowanie nie tak jak wtedy...
  Zacząłem się nagle zastanawiać co z Dominikiem, Madzią, a nawet z mamą. Ile tu już leżę?
  Nie musiałem długo czekać, aż do sali wszedł Doni. Na mój widok uśmiechnął się, ale jednocześnie miał łzy w oczach. Nic nie mówiąc podszedł do łóżka i objął dłońmi moją twarz. Skrzywiłem się, trochę zabolało.
-Przepraszam kochanie - od razu zareagował, a po jego policzkach zaczęły płynąc łzy.
-Czemu płaczesz?
-Gdybyś ty się widział... -spuścił głowę.
  W tym momencie, zrobiłem to co on zawsze, czyli podniosłem jego twarz. Zabolało mnie to, ale tak naprawdę to każdy ruch sprawiał mi ból.
-Nie możesz płakać, zrozumiano?
-Ale on mógł cię zabić! -wybuchnął i zaczął płakać jeszcze bardziej.
-Jestem tu i nic mi nie jest.
-Nic ci nie jest?! -
  Było widać, że nie potrafi się opanować, więc po prostu go przytuliłem. Musiałem zacisnąć zęby, żeby nie zawyć z bólu.
  W tej chwili do sali weszła mama. Była cała zapłakana. Podeszła do łóżka i położyła Dominikowi rękę na ramieniu, a drugą pogłaskała mnie po policzku.
-Dlaczego wy wszyscy płaczecie? Przestańcie! Nic mi nie jest! - nie powstrzymałem się i wybuchłem.
-On mógł cię zabić... -matce załamał się głos.
-Żyję!
-Twój ojciec nie.
-Że co?
- Po tym jak cię pobił poszedł i pijany wpadł pod koła samochodu -odpowiedziała, bez żadnych emocji w głosie.- Ja go chować na pewno nie będę. Niech to zrobi jego mamusia. Po tym co zrobił tobie, wręcz się z jego śmierci cieszę.
  Nie potrafiłem wykrztusić z siebie słowa. Nie było mi go szkoda. Po tym co robił mi i matce nienawidziłem go. Zaskoczyła mnie jej nagła odmiana.

*
  W szpitalu byłem jeszcze tydzień, czyli łącznie dziewięć dni, bo dwa byłem w śpiączce. Codziennie odwiedzał mnie Dominik z Madzią. Mama przeszła jakąś dziwną odmianę. Zaczęła się mną interesować.
  Rok szkolny już trwał, ale ja jeszcze iść nie mogłem przez przynajmniej osiem dni. Musiałem leżeć ze względu na żebra. Chyba zaczął się dla mnie nowy rozdział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz