niedziela, 2 czerwca 2013

Rozdział 15


- Wyglądasz zajebiście! - Zachwycał się Damian.
- No, nie wiem - byłem pełen wahania. - Wyglądam jakoś dziwnie w czarnych włosach.
- Dziwnie? Raczej: mrrr, ciasteczko - jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie - zamruczał.
- Wariat - mówiąc to, uderzyłem go ręką w klatkę piersiową. 
  Wycelowałem prosto w lewą pierś - miejsce serca. Przytrzymał moją dłoń, po czym delikatnie pocałował. Trwało to trochę, zanim to do mnie dotarło. Wyrwałem się, a widząc ból w jego oczach, spuściłem wzrok. 
- Przepraszam - powiedział stłumionym głosem.
- Nic się nie stało - chciałem go jakoś pocieszyć.
- Stało... Jestem skończony kretynem.
  Nie potrafiłem się na to patrzeć. Nie podejrzewałem nawet, że coś do mnie czuł. Niewiele myśląc, przytuliłem go.
- Oh - wyrwało mu się.
- Nie jesteś kretynem - puściłem go i spojrzałem mu w oczy. - Ale ja nadal coś czuję do Dominika. Miłość nie wygasa tak z dnia na dzień, nieważnie jak ta osoba bardzo cię skrzywdziła i jak bardzo byś tego pragnął. To by oznaczało, że tak na prawdę nigdy nie istniała. Mimo, że zranił mnie jak nikt inny. On się stara. Przychodzi do mnie, ciągle pisze i przeprasza. Choć ja nigdy nie chcę z nim rozmawiać, nie odpisuję.
- Chociaż spróbuj mu wybaczyć. Przecież ciągle go kochasz.
- Nie potrafię - mówiąc to po moich policzkach pociekły łzy. 
  Damian otarł je palcami i chciał mnie przytulić, ale w ostatniej chwili zrezygnował.  
- Idź do niego teraz - mówił bardzo cicho, a wyraz twarzy miał jakby sam za chwilę miał się popłakać. - To nie ma sensu, że oboje cierpicie. 
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale" - przerwał mi. - Jak chociaż nie spróbujesz, to będziesz tego żałował do końca życia.
- Chyba masz rację - skierowałem się do wyjścia. Już w drzwiach powiedziałem - Dziękuję.
  Całą drogę do Dominika miałem wyrzuty sumienia, że zostawiłem tak zapłakanego Damiana. Był moim przyjacielem. Mimo wszystko, sam kazał mi iść, choć tak wiele go to kosztowało. Źle się z tym czułem, ale nie mogłem nic poradzić. W tych rozmyślaniach, nie zauważyłem nawet, kiedy byłem już pod domem Dominika.
  Zdenerwowany, podszedłem do drzwi i nacisnąłem dzwonek. Po chwili drzwi otworzył Doni. Tak dawno nie myślałem o nim w ten sposób. Odkąd to wszystko się stało, ciągle myślałem o nim jako o Dominiku. 
- Cześć. Możemy pogadać? - Powiedziałem do niego, lecz patrzyłem na swoje buty. 
- Wejdź - odpowiedział i skierował się do swojego pokoju, a ja za nim. 
  Usiadł na kanapie, ale ja byłem zbyt zdenerwowany, żeby pójść w jego ślady. 
- Dlaczego przyszedłeś? Przecież, gdy ja przychodzę, to nie podchodzisz nawet do drzwi...
- Nie wiem... - odpowiedziałem, lecz on jakby tego nie usłyszał i kontynuował.
- ...Zawsze otwiera twoja matka i mówi, że nie chcesz ze mną rozmawiać, albo że cię nie ma. Swego czasu wyjeżdżała na mnie, że sam tego chciałem i że cię skrzywdziłem, że nie możesz się teraz pozbierać. Chyba się jej to już znudziło. Teraz zamyka mi po prostu drzwi przed nosem - przerwał, by po chwili zadać mi pytanie. - Jesteś w stanie mi zaufać?
- Na razie nie i wątpię, żeby kiedykolwiek było tak jak kiedyś. Ale zawsze można spróbować - nie potrafiłem spojrzeć mu w oczy. 
- Skoro nie potrafisz mi zaufać, to może lepiej już sobie idź. 
  Zamurowało mnie.
- Nie usłyszałeś? Idź sobie! - Wybuchnął. - Skoro nie może być tak jak dawniej, to jakie to ma sens? Wszystko zjebałem! Nie naprawimy tego! To niewykonalne. Idź sobie, nie chcę żebyś więcej do mnie przychodził. Sam nie wiem, czemu ciągle do ciebie chodziłem. Tu się już nic nie da zrobić. 
- Myślałem, że chociaż możemy spróbować. Ja się na prawdę staram ci wybaczyć. Ciągle cię kocham, ale to trudne.
- Nie wiadomo, czy w ogóle będziesz w stanie! Skoro nie potrafisz tego zrobić po tylu miesiącach, to to nie ma sensu! 
  Nie umiałem tego dłużej słuchać. Myślałem, że on się ucieszy z tego, że chcę spróbować naprawić to co sam zniszczył, a on na mnie nakrzyczał.
  Wyszedłem, a z moich oczu pociekły łzy. Na dworze zaczął padać deszcz, tak jakby płakał razem zemną.


*


  Nie spieszyło mi się do domu. Szedłem w deszczu kilka godzin. Szczękałem zębami z zimna, ale nie przeszkadzało mi to. Było już bardzo późno, kiedy wróciłem do domu. Nie zdarzyłem wejść na schody wejściowe, a drzwi otworzyła moja matka. 
- Dziecko, gdzieś ty był? Wiesz jak się o ciebie martwiłam? Jak ty wyglądasz? Cały przemoczony. Będziesz chory...
  Mówiła cały czas, ale przestałem jej słuchać. Zaprowadziła mnie do łazienki, po czym wyszła i wróciła z kilkoma ręcznikami i suchymi ciuchami. Ani drgnąłem, żeby się wytrzeć i przebrać, więc podeszła do mnie i zaczęła ściągać mi sweter. Usłyszałem jak zachłysnęła się powietrzem, gdy zobaczyła te okropne blizny po cięciach. W tamtej chwili mnie to nie obchodziło. 
  Odwróciła się i napuściła wody do wanny. Ciągle coś do mnie mówiła, lecz jej słowa dopiero teraz zaczęły do mnie dochodzić.
- ... proszę, rozbierz się, wejdź do wanny. Oliwier, będziesz chory, jesteś lodowaty, strasznie przemarzłeś - miała bardzo zmartwiony i zmarnowany głos, osoby, która nie wie co ma robić. 
  Wyszła, a ja zrobiłem to, o co mnie prosiła. Co jakiś czas zerkała sprawdzić, czy się "przypadkiem" nie utopiłem. 
  Długo tak siedziałem. Woda była bardzo ciepła. Powoli do mojego ciała od czubków palców u stóp wracało ciepło. Zrobiło mi się za gorąco i wyszedłem. W samym ręczniku skierowałem się do swojego pokoju. Na suche ubrania, przyniesione przez mamę, nawet nie spojrzałem. 
  Zamknąłem drzwi, zrzuciłem ręcznik i nagi położyłem się na łóżku, opatulając się szczelnie kołdrą. Pociekło mi kilka łez, po czym z wyczerpania zasnąłem.


 


 


4 komentarze:

  1. Nominacja do Liebster Award - http://sasunaru-truestory-matsuhirameki.blogspot.com/ :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem dlaczego, ale od tego dnia, w którym czytałam twojego bloga za każdym razem mnie z niego wybija :<

      Usuń